Kartka fotografa z granicy turecko-greckiej
27.04.2020
Czas czytania
4 minuty
Luty 2020 roku. Prezydent Turcji ogłasza otwarcie granicy z Grecją, a tysiące uchodźców przybywa z Turcji na przejście graniczne w Pazarkule. Są tam przewożeni nawet specjalnymi autobusami. Mohammad z Iranu opowiada, że w obozie turecka policja dała im metalowe linki do przecięcia zasiek, aby mogli dostać się do Grecji. Jednak tam zostają zatrzymani, bez możliwości przedostania się do Europy.
Znajdujemy się w miejscowości Karaagac, 3 kilometry od granicy w Pazarkule. To najbliższe miejsce, gdzie uchodźcy mogą zrobić zakupy. Kupują przede wszystkim artykuły spożywcze i folię, konieczną do uszczelnienia ich prowizorycznych schronień przed deszczem i wiatrem. W tymczasowym obozie nie ma żadnych warunków, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się COVID-19, jeśli ten się pojawi. Tysiące ludzi żyje w polu pod foliami udającymi namioty, gdzie brakuje toalet, wody i lekarstw.
zdjęcie: Damian Lemański
11 marca 2020 roku. Z dnia na dzień policja coraz bardziej ogranicza możliwość opuszczania obozu – coraz mniej osób może jednorazowo wyjść, dlatego ci, którym się udaje, robią zakupy dla znajomych, a do obozu wracają z kilkudziesięcioma bochenkami chleba. Od wielu dni policja nie pozwala także mediom zbliżyć się do obozu, a osobom prowadzącym kawiarnie w Karaagac zabroniła wpuszczania uchodźców i ładowania ich telefonów.
16 marca. Sam, uchodźca z Syrii, opowiada: – Policja rozbiła mi telefon, gdy zobaczyła mnie robiącego zdjęcia. Po 4 dniach bez jedzenia pamiętam, że strony turecka i grecka użyły gazu łzawiącego, abyśmy wrócili tam, skąd przyjechaliśmy, głównie do Stambułu. Nie jesteśmy już potrzebni na granicy w grze politycznej, jaką prowadzi prezydent Turcji – mówi chłopak. Krótko po tym policja turecka zabroniła opuszczać obóz, a co za tym idzie – odcięła ludzi od pożywienia, które mogli zakupić w Karaagac.
zdjęcie: Damian Lemański
Mijam kolejnych wygnańców. Mój wzrok przykuł mężczyzna bez lewej nogi. Stracił ją w ojczyźnie po ostrzale, podobnie jak prawą rękę. Jest ojcem 3 małych dzieci. W rozmowach z mieszkańcami obozu przy granicy grecko-tureckiej najbardziej przebija nadzieja. Nadzieja na normalne życie, lepszą przyszłość dla dzieci, rodziny, nadzieja na normalną edukację. To nadzieja daje im siłę, bo nic więcej nie mają.
zdjęcie: Damian Lemański
20 kwietnia. Przeglądam zdjęcia. Ten kadr z fotografii pamiętam bardzo dokładnie. Mała uchodźczyni z Syrii, Mariam, z ojcem Alim i kolegami ojca w drodze powrotnej z zakupów z miejscowości przygranicznej Karaagac. Żony i pozostali członkowie rodzin czekają w obozie, bo takie wyjście jest bardzo męczące – kilkugodzinne oczekiwanie na wyjście i kilkukilometrowy marsz. Sam (po prawej, trzymający mnie za rękę, bym nie spadł z wozu) stracił w ojczyźnie 2 braci i dziecko, po tym, jak jego dom został ostrzelany, a on sam doznał poważnego urazu klatki piersiowej.
– Zostanę, jak długo będzie trzeba: miesiąc, dwa, siedem… i tak nie mam nic, straciłem wszystko – dodał na koniec Mohammad, odchodząc w swoją stronę.