Jak za 35 złotych utrzymać całą klinikę? Lekcja z Wenezueli.
12.01.2022
Czas czytania
3 minuty
Rubio, zachodnia Wenezuela. Na obrzeżach ponad 70-tysięcznego miasta stoi niepozorny budynek – klinika Benedykta XVI. Jedyny taki ośrodek w mieście. Popękane ściany i migające żarówki unaoczniają problemy, z jakimi mierzy się w ostatnich latach. Bez pilnego wsparcia to mogą być ostatnie dni kliniki, która mimo przeszkód próbuje funkcjonować w upadającym kraju.
W klinice w Rubio dzień zaczyna się od sprawdzenia stanu zaopatrzenia – tak długo, jak wpływa pomoc finansowa, można kupić leki i jednorazowe rękawiczki, które zapełnią szafki tylko na chwilę, zanim niezbędne będzie ich użycie. W wielu innych klinikach od dawna nie ma czego sprawdzać. Puste lodówki czekają na ampułki ze szczepionkami, szuflady na strzykawki. A lekarze na odrobinę nadziei, że sytuacja się zmieni i będą mogli pomagać chorym potrzebującym pomocy.
Wpłacam na
Znosiliśmy trudy razem z pacjentami, często gotując posiłki na piecu opalanym drewnem, bo nie było dostępnychinnych opcji. Przerwy w dostawach prądu, brak paliwa, inflacja, brak pieniędzy sprawiają, że trudno zachować minimalną jakość życia. Utrzymanie tego centrum medycznego pomoże zapobiec wyjazdowi lekarzy do innych krajów. Ja sama o tym myślałam, ale nigdy nie spróbowałam – mówi nam Marisol Pineda Pardo, pediatra od urodzenia związana z Rubio, w którym wychowywała się w wenezuelsko-kolumbijskiej rodzinie. W klinice, o ile są wypłaty, może liczyć na zarobienie stu dolarów miesięcznie. Choć pieniądze w Wenezueli mają zupełnie inną wartość, wymykającą się zdrowemu rozsądkowi.
Rozpędzona inflacja przewróciła do góry nogami finanse kraju. Międzynarodowe wsparcie również jest ograniczone – przekazywane środki pozwalają pokryć tylko część kosztów, nie rozwiązują też problemu braków rynkowych. Tymczasem godzina funkcjonowania kliniki w Rubio wynosi… 35 złotych. W tej kwocie mieszczą się wszystkie wydatki ośrodka codziennie ratującego ludzkie życie.
Z Wenezueli uciekło dotychczas 5,6 milionów mieszkańców, szukających schronienia przede wszystkim w sąsiadujących krajach Ameryki Południowej. To największy odnotowany kryzys migracyjny w historii obu Ameryk. Codziennie kraj opuszcza od 700 do 900 osób – część z nich wybiera niebezpieczną drogę morską, próbując dostać się do Trynidadu i Tobago, większość decyduje się na wielokilometrowy marsz. Pierwszymi osobami, które opuściły kraj po dojściu do władzy Nicolasa Maduro, byli wykwalifikowani pracownicy, dysponujący środkami na rozpoczęcie życia w nowym miejscu. Zespół medyczny kliniki z Rubio nie znalazł się w tej grupie i wspólnie trwa na posterunku, choć bywa ciężko. Widmo nasilających się konfliktów z obecnymi w kraju grupami przestępczymi dociera także do tego oddalonego zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy z Kolumbii miasta, w którym toczy się zupełnie inna walka. O kolejny dzień funkcjonowania niewielkiego szpitala w Rubio.