- Od czego w takim razie zaczną się przygotowania kandydatów, który przeszli do kolejnego etapu i stali się już członkami zespołu?
Pierwszym krokiem jest zbudowanie zespołu, sprawdzenie, jaka jest dynamika wzajemnych relacji ludzi, którzy do niego dołączyli, jak się ze sobą dogadują. Medycyna to w dużej mierze praca zespołowa, zwłaszcza w terenie, więc wszyscy członkowie muszą sobie ufać, muszą na sobie polegać i mniej więcej poznać swoje umiejętności. Jeszcze podczas rekrutacji przeprowadzimy szkolenie w terenie, w rożnych warunkach i zobaczymy, jak wychodzi im praca zespołowa i jak odnajdują się w warunkach innych niż szpitalny oddział. A później, kiedy członkowie zespołu już się poznają i będą mieć za sobą pierwsze doświadczenia współpracy, przyjdzie czas na szkolenia z m.in. procedur bezpieczeństwa, chorób zakaźnych i tropikalnych. Trzeba będzie oswoić ich z myślą, że pojadą w miejsca obce kulturowo, geograficznie i historycznie, gdzie mogą spotkać się z różnymi sytuacjami. Tu pomoże nam na pewno doświadczenie medyków PMM, którzy już uczestniczyli w misjach. Ale nie będziemy angażować się wyłącznie w pracę w odległych krajach, bo jeśli w Polsce zaistnieje potrzeba wsparcia np. akcji humanitarnych czy poprowadzenia szkolenia, to nasz zespół również będzie mógł pomóc.
- Czy zespół będzie zaangażowany w pomoc w Ukrainie, na przykład wesprze personel szpitala polowego w Mikołajowie?
Jeżeli będzie taka potrzeba i jeżeli pozwoli na to sytuacja związana z bezpieczeństwem, bo nie możemy ryzykować życiem i zdrowiem pracowników. Być może sytuacja zmieni się na tyle, że jednak będziemy pomagać po polskiej stronie granicy, bo obecność w Ukrainie będzie niemożliwa. Podobnie, jak pomagamy Syryjczykom po stronie tureckiej, jesteśmy obecni w obozach dla uchodźców, nie zostawiamy ich bez opieki. Musimy zachować równowagę między pomocą potrzebującym a bezpieczeństwem personelu.
- W jakich okolicznościach jest podejmowana decyzja o przygotowaniu zespołu do wyjazdu i zaangażowania w pomoc w przypadkach nagłych katastrof?
Najczęściej to państwo dotknięte katastrofą naturalną lub potrzebujące dodatkowych medyków ogłasza zapotrzebowanie na konkretne wsparcie, określając, na jak długo i w jakim zakresie oczekują wsparcia. Czasem chodzi o przekazanie jakiegoś sprzętu, postawienie szpitala polowego czy zorganizowanie punktu przyjęć, przeszkolenie personelu. W sytuacjach nagłych tych 48 godzin aby dotrzeć na miejsce powinno być wiążące, choć z racji odległości nieraz dotarcie w tak krótkim czasie może być nierealne. Mogłoby się wydawać, że 48 godzin to niewiele, szczególnie, że droga między otrzymaniem wezwania do pomocy a zebraniem zespołu i dostarczeniem go z całym sprzętem na miejsce jest dość długa. Pomaga w tym wcześniejsze wypracowanie bardzo ściśle określonych procedur na wypadek różnych zdarzeń. Taki obowiązek nakłada też WHO, więc korzystamy z ich wiedzy i doświadczeń. Mając tę podstawę łatwiej jest szybko zareagować. A ze wzrostem zaawansowania zespołu i jego rozwojem, na przykład w zakresie wykorzystywanego sprzętu, na bieżąco będą też wprowadzane kolejne procedury.
- Jak będzie przebiegać współpraca z lokalnymi systemami służby zdrowia – czy mówimy o zastępowaniu jej, czy o wzajemnym uzupełnianiu?
To zależy od tego, co jest na miejscu i jak się sprawdza. Możemy pomóc, szkoląc lokalny personel, więc spełnimy funkcję edukacyjną, a nabyte umiejętności będą wykorzystywane przez lokalny personel. Ale jeżeli na miejscu nie zastaniemy żadnej funkcjonującej placówki ani pracowników, to my stajemy się jednym szpitalem – przez wybrany czas spada na nas cała odpowiedzialność pomocy potrzebującym. I tak też przygotowujemy się do wyjazdu – jeśli wiemy, że do naszej dyspozycji będzie baza lokalowa z bieżącą wodą, to nie ma potrzeby zabierania ze sobą namiotów. Na pewno możemy liczyć na wskazanie nam oczekiwań, jakie wiążą z naszym przyjazdem lokalni lekarze, i na tej podstawie będzie nam łatwiej ustalić, jaki zespół i jakie wyposażenie będzie niezbędne, by jak najskuteczniej udzielać pomocy.