Hebe miała oliwkowe oczy, niepewne – tak je zapamiętałam, gdy zobaczyłam ją pierwszy raz. I różowo-biały sweterek, jeszcze sprzed wojny, kiedy Hebe biegała do szkoły i sklepu z baklawą w Aleppo. Luty 2017: Hebe ma 12 lat i mieszka w Turcji u wujka, który uciekł z Syrii. Już nie biega, bo nie ma nóg, urwała je bomba. W Turcji miała dostać protezy, z gąbki, z ciężkimi stopami z gipsu. Nie mogła na nich nawet stać, skrzywiła kręgosłup. Hebe przecież mogłaby być moją córką! Pomyślałam: Hebe musi mieć nogi… Pierwotnie operacja miała być w Polsce, ale Hebe nie miała paszportu ani cienia szansy na ten dokument, bo jej rodzice nie mogli opuścić Syrii. Jednak udało się – podpisali zgodę na paszport dla córki. Hebe nie mogła jechać sama ani też z wujkiem (przecież mógłby uciec na pierwszym lotnisku w Europie). Z babcią, która miała paszport i przedostała się przez granicę do Turcji, także nie pojechała, ponieważ konsul nie wyraził zgody na wizy do Polski. Pisałyśmy pisma do ministrów, premiera, prezydenta. Poruszyłyśmy media. Stał się cud! – Halo, rząd przyznał fundusze na protezy dla Hebe, ale musimy je zrobić w Turcji – powiedział konsul. Styczeń 2018: znów w Turcji, pod tymi schodami, po których rok temu Hebe zsuwała się na pupie. Teraz szła, ostrożnie stawiając nogi i patrząc mi prosto w oczy. Wysoka i uśmiechnięta dziewczynka.